Na początku wakacji wybrałam się na poszukiwanie skarbu do małego, ale urokliwego miasteczka. Tylko tam można było zobaczyć wystawę "Zmagania z modą. Stroje ślubne w czasach PRL-u", przygotowaną przez Muzeum Samorządowe Ziemi Strzyżowskiej im. Zygmunta Leśniaka. Kolekcja sukien ślubnych pochodziła z prywatnych zbiorów Anny Straszewskiej i Zuzanny Żubki- Chmielewskiej oraz od osób prywatnych. Na wystawie znalazły się bogate zbiory fotografii oraz akcesoria ślubne. Zwiedzający mogli także zapoznać się z modą z początku wieku, jak i lat 40. 50. 60. czy 70., dzięki powiększonym żurnalom. Muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona tym, jak wystawa jest przygotowana. Niby skromna (jednak nadal brak środków na takie cele), ale cóż z tego, jeśli kuratorzy poświęcili się jej bez reszty. Pełen profesjonalizm. Przeczytałam każdy opis sukni, na kolanach, bo były umieszczone na parkiecie. Z wielką przyjemnością czytało się prywatne historie i anegdoty ślubne opowiadane przez same panny młode.
Niezależnie od tego, czy to my byłyśmy Panną Młodą, czy jesteśmy mamą, teściową siostrą, czy tylko gościem, każda kobieta ślub przeżywa intensywnie, nawet jeśli się nie chce do tego przyznać, w tej wyjątkowej chwili chce wyglądać najpiękniej. Moda na białą suknię, która symbolizuje czystość i niewinność wbrew pozorom nie jest tak stara. W biel ubierano się będąc w okresie żałoby. Pierwszą kobieta biorącą ślub w takiej sukience była Maria I Stuart poślubiająca Franciszka II Walezjusza. W XIX w na taki krok odważyła się Wiktoria Hanowerska (królowa Wielkiej Brytanii i Irlandii), podczas ślubu z Albertem w 1940 roku. Piękna suknia w kolorze bieli z odcieniem kości słoniowej uszyta była z angielskich materiałów oraz koronki z Honiton. Pozbawiona ciężkiej biżuterii i zbędnych ozdób, wywołała sensację swoim wyglądem. Za prekursorską podążyły zwykłe kobiety, które też chciały się poczuć jak księżniczki. Białe suknie ślubne zawładnęły całą Europą.
W trudnych czasach PRL, z powodu braków tkanin, butów i akcesoriów krawieckich trzeba było sobie radzić, lub poszukiwać inspiracji w awangardzie. Z zapisanych historii wynikało, że były panie, które podeszły do stroju ślubnego w sposób praktyczny - sukienka, może się kiedyś przydać, więc ma być uniwersalna, kolorowa, krótka. Były też takie panny, które swoje suknie samodzielnie szyły lub projektowały, co i teraz czasem się zdarza. Na wystawie znalazła się sukienka, którą swoją prostotą wręcz hipnotyzuje, a całości nadaje jej niepowtarzany wygląd koronka "po prababci” z 1900 r. Taka rzecz staje się wyjątkowa, łączy w sobie coś starego, coś nowego, a nawet pożyczonego, a z miłością zaprojektowana i uszyta przez mamę panny młodej, na pewno wielokrotnie będzie wspominana w trakcie rodzinnych rozmów przy niedzielnym stole.