Piękny, letni sierpniowy dzień, w którym przemierzam po pracy z parasolką
okutana szalem jak w październiku ruchliwe miejskie chodniki. Naglę widzę sklep. W
sklepie witryna, a na witrynie „coś”, co urzeka.
I już po mnie. I już wiem że
wejść muszę i kupić to „coś”, to najpiękniejsze jedyne „coś” na świecie. I
wiem, że ta sukienka/żakiet/buty/torebka jest stworzona dla mnie i na
mnie jednaną tam czeka. Nie dość, że pięknie leży, to jest taka urocza i nie
powtarzalna. Ach och i w ogóle.
Pani miła
ekspedienta mówi, że rabaciki da i, choć negocjuję twardo o większy, mówi że
jej ta stówka pasuje do paznokci. Rzeczywiście paznokcie ma piękne, takie
zielonkawe. Jako estetka zaprzeczyć nie mogę, więc się zgadzam. Rzecz ową
ładuję do torby i wychodzę dumna i szczęśliwa, jak po zakończeniu dobrze
spełnionej misji.
No i się zaczyna. Na pierwszym stopniu schodów rusza mnie
sumienie - a po co mi to, a na co mi 35 taka rzecz? Wkładam głębiej do torby,
jakoś przemycić do domu muszę, lub usilnie wymyślam tysiąc argumentów jak się
usprawiedliwić z tegoż nagłego porywu serca. Z ową rzeczą która na mózg mi
padła koleje bywają różne, czasem zachwyci kogoś z domowników i dzięki temu ból
utraty kasy zmniejszy, czasem wyląduje na dnie szafy i nigdy już stamtąd nie wyjdzie. Albo pojawi się przy co
sezonowych porządkach, lądując z powrotem w kąciku pod tytułem na lepsze
okazje.
Tak sobie myślę, że takich sytuacji lepiej się nie wystrzegać, jeśli
oczywiście nie są w nadmiarze. Życie jest za krótkie żeby nie cieszyć się z
błahych rzeczy. Kompletnie nie potrzebnych sukienek, kolorowych żakietów na
jednorazowe wyjście, czy butów nie do chodzenia. Jakże się wyrzec swojej kobiecości, tego pierwotnego instynktu zdobywania. Wszak to matka natura nas
tak ukształtowała. Bądźmy wdzięczne Chochlikowi Zakupoholikowi, że od czasu do
czasu sprawi nam przyjemność. Niech przypadkiem nie zostaje na stałe, niech
przybywa okresowo, a najlepiej z tabliczką czekolady i premią na koncie.
AS Look
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz